Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Na początku wszyscy się rzucili pomagać uchodźcom. Teraz z tą pomocą jest ciężej, ale nadal jest potrzebna

Po czterech miesiącach wojny w Ukrainie przywykliśmy zarówno do trwania tego konfliktu, jak i do obecności w Polsce kilku milionów uchodźców. Osłabł również nasz zapał do pomocy. Ale też i rodzaj wyzwań jest inny niż dwa, trzy miesiące temu.
punkt pomocy uchodźcom, Dolna Brama, Gdańsk
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

W punkcie kontaktowym w gdańskim Domu Harcerza w marcu 2022 roku liczba przybyszów z Ukrainy zgłaszających się po wsparcie sięgała 700 osób dziennie. W kwietniu było to 100-110 osób, w maju około 60, a w czerwcu – poniżej 25. Z tym, że tacy, którzy dopiero przybyli do Gdańska i stawiali tu pierwsze kroki, stanowili, mniej więcej, połowę tej liczby. Pozostali to osoby już tu zadomowione, które próbują poprawić swoją sytuację, przede wszystkim, szukając lepszego mieszkania.

Uchodźcy na Pomorzu. Ukraince z dzieckiem nie wynajmę

– Zainteresowanie sytuacją uchodźców ze strony gdańszczan się zmniejszyło – przyznaje prof. Marta Koval, lwowianka od 11 lat zamieszkała w Gdańsku, wykładowczyni Uniwersytetu Gdańskiego, członkini gdańskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce. – Zmieniły się też sam zakres i profil problemu. Bo jeżeli pod koniec lutego, w marcu, w kwietniu przyjeżdżały nowe osoby, którym należało natychmiast zapewnić dach nad głową, jedzenie, odzież i tak dalej, to teraz wiele z tych osób wróciło do domu. Część pojechała dalej na Zachód, do: Szwecji, Niemiec, Francji, Kanady, Włoch, Holandii. Natomiast osoby, które pozostały na Pomorzu, na pewno zostaną tutaj dłuższy czas, jeżeli nie na zawsze.

– Na początku wszyscy się rzucili pomagać. Teraz jest ciężej z tą pomocą – potwierdza Khrystyna Hrukhovska, członkini zarządu gdańskiego oddziału Stowarzyszenia Ukraińców w Polsce, tłumaczka, działaczka społeczna. – Można to zrozumieć. Każdy chce żyć swoim życiem, ma pracę, rodzinę. Ale pomoc nadal jest potrzebna, choć może nie w takich ilościach.

Uchodźcy, którzy nie mieli u kogo się zatrzymać, dostali na początku darmowe schronienie w hotelach, hostelach, ośrodkach wypoczynkowych, a także w prywatnych domach. To jednak nie było zakwaterowanie bezterminowe. Niektóre z tych miejsc już musieli opuścić, w innych mogą mieszkać jeszcze przez kilka miesięcy. Wiele osób, które stanęło już na nogi, usiłuje wynająć coś na własną rękę. I tu zaczynają się schody. W Gdańsku po pierwsze jest drogo, a po drugie, większość poszukujących to osoby z dziećmi. A właściciele mieszkań obawiają się, że w razie kłopotów, np. z regulowaniem czynszu, prawo będzie po stronie takiej kobiety z dzieckiem i nie da się jej eksmitować.

PRZECZYTAJ TEŻ: Malborscy samorządowcy pojechali z darami do Włodzimierza w Ukrainie

– To jest naprawdę olbrzymi problem – zauważa prof. Marta Koval. – Dziś spotykam się z dziewczynami z Mariupola, które w dziewięć osób mieszkają w jednopokojowym mieszkaniu.

Kolejny problem, na jaki zwracają uwagę nasze rozmówczynie, to praca.

– Ponieważ są to osoby, które nie przygotowywały się do emigracji, nie uczyły się polskiego, więc możliwości znalezienia przez nie pracy są bardzo ograniczone – tłumaczy prof. Marta Koval. – To głównie jest praca fizyczna, co oznacza, że dzień pracy trwa więcej niż osiem godzin, z reguły 10-12. A są to często matki małych dzieci. Przedszkola prywatne są za drogie, natomiast w przedszkolach państwowych nie ma miejsc. Jeśli dziecko nie pójdzie do przedszkola lub żłobka, taka mama ma bardzo ograniczone możliwości podjęcia pracy.

Niektórzy chcą wracać zaraz po zakończeniu wojny. Ale co będzie, jak zdobędą pracę, sprawdzą się, zyskają stabilność? Czy wrócą? Wydaje mi się, że nie. Człowiek, który teraz mówi, że chce wracać, nie wie, co będzie za dwa miesiące.

Khrystyna Hrukhovska / Stowarzyszenie Ukraińców w Polsce

Inna sprawa, że trudno znaleźć przedszkole, w którym dziecko może przebywać 10 godzin dziennie. A trzeba pamiętać, że to osoby, które często nie mają z kim dzielić obowiązków domowych.

Uchodźcy na Pomorzu. Nie budować systemu na barkach nauczycieli

Tu dochodzimy do kolejnego problemu: dostępu do edukacji. Wakacje oddaliły go na dwa miesiące, ale we wrześniu powróci w zwielokrotnionym wymiarze, ponieważ należy się spodziewać, że do szkół pójdzie wtedy dużo więcej ukraińskich dzieci. Zadaniem samorządów jest zapewnienie im miejsc, co samo w sobie nie jest zadaniem łatwym.

– Od wielu lat system ma za mało nauczycieli – mówiła podczas debaty „Uchodźcy w Polsce. Kryzys, wyzwanie czy szansa?” Monika Chabior, wiceprezydentka Gdańska ds. rozwoju społecznego i równego traktowania. – Same ściany nie nauczają. Zresztą, jeśli chodzi o infrastrukturę, jej też jest za mało. Jeśli liczba uczniów i uczennic znacznie się zwiększy, to będzie duże wyzwanie. Najbardziej obawiam się tego, że to nauczyciele zostaną obarczeni tym problemem. Dotychczas się na nich nie zawiedliśmy, ale nie można na tym budować systemu.

W maju 2022 roku władze Gdańska zapewniały, że miejsc w szkołach dla wszystkich wystarczy. Prof. Marta Koval zastanawia się jednak, jak te miejsca są podzielone na obszarze miasta.

– Jeżeli ktoś wynajmuje mieszkanie na Przymorzu, a miejsce będzie na Jasieniu, to jest to słabe rozwiązanie – zauważa i zaznacza, że wprawdzie szkoły mają obowiązek przyjmowania wszystkich dzieci z rejonu, ale klasy są przepełnione, co też spowoduje problemy i napięcia między mieszkańcami a przyjezdnymi.

PRZECZYTAJ TEŻ: Wpływ wojny w Ukrainie na zdrowie publiczne. Trzeba się przyzwyczaić, że dobrze już było

– Wiem, że w dużych miastach czasami jest to problem, że fizycznie w klasie nie ma miejsca na dostawienie biurka, krzesła. Oczywiście, że rodzice dzieci, które uczęszczają od lat, będą niezadowolenia z takiej sytuacji, co jest całkiem zrozumiałe – mówi prof. Marta Koval. – W dodatku dzieci, które trafią do szkół, będą mówiły po polsku w bardzo różnym stopniu i nawet jak szkoła zatrudni jednego asystenta mówiącego w języku ukraińskim, a w szkole będzie 200 dzieci, to ten asystent sobie z tym nie poradzi.

Zdaniem Khrystyny Hrukhovskiej, problem językowy ma akurat niewielkie znaczenie.

– Nasze języki są na tyle podobne, że ukraińskie dzieci bardzo szybko „łapią” polski. Po trzech tygodniach w szkole już się dogadują i niemal wszystko rozumieją.

Bardzo wielu uczniów ukończyło w 2002 roku ukraińskie szkoły, ucząc się zdalnie. Prawdopodobnie część z nich będzie chciała kontynuować ten rodzaj nauki.

– Samorządy rozważają możliwość utworzenia skomputeryzowanych placówek, gdzie te dzieci będą mogły przychodzić i odbywać zajęcia pod nadzorem wychowawcy. Bo często jest tak, że mama idzie do pracy, a dziecko zostaje przy komputerze i niby ma się uczyć, ale co robi naprawdę, tego nie wiadomo – wyjaśnia prof. Marta Koval.

Teraz potrzebny jest dobrze zorganizowany system, a pomoc powinna iść albo od samorządów, albo od państwa. Pomoc, jakiej możemy udzielić uchodźcom jako osoby prywatne i organizacje pozarządowe, jest już bardzo niewielka.

prof. Marta Koval / Związek Ukraińców w Polsce

Inna sprawa, że trudno znaleźć przedszkole, w którym dziecko może przebywać 10 godzin dziennie. A trzeba pamiętać, że to osoby, które często nie mają z kim dzielić obowiązków domowych. 

Dzięki Fundacji Edukacyjnej ODiTK Zofii Lisieckiej w liceum plastycznym przy ul. Polanki w Gdańsku organizowane są zajęcia przygotowawcze do ukraińskiej matury, która odbędzie się pod koniec lipca 2022 roku. Z uczniami pracują nauczyciele z Ukrainy. Uniwersytet Gdański zapowiedział, że udostępni swoje sale komputerowe dla przeprowadzenia tych egzaminów.

Uchodźcy na Pomorzu. Ci odlatują, ci zostają

Ilu dokładnie uchodźców przebywa na Pomorzu? Według danych Urzędu Wojewódzkiego:

  • po 24 lutego wnioski o przyznanie numeru PESEL w województwie pomorskim złożyły blisko 84 tys. obywateli Ukrainy.

Pod względem przyznanych numerów PESEL, w przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców, plasuje nas to na trzecim miejscu w Polsce, ex aequo z lubuskim.

PRZECZYTAJ TEŻ: Tczewianie na Ukrainie. Tych obrazów nie da się wymazać z pamięci

  • Ze zorganizowanego zakwaterowania na terenie województwa pomorskiego skorzystało 90 112 osób.
  • W ciągu 24 godzin (21 czerwca) na terenie Pomorza odnotowano blisko 100 tys. logowań kart SIM z prefiksów ukraińskich.

W tej liczbie są jednak ujęte telefony obywateli ukraińskich, którzy przybyli do Polski jeszcze przed wybuchem wojny. Szacuje się, że ok. 30 tys. uchodźców przekroczyło granicę ze Szwecją przez przejścia w Gdańsku, Gdyni i w Świnoujściu. Ilu wróciło na Ukrainę – nie wiadomo.

Zdaniem Khrystyny Hrukhovskiej, wracają przede wszystkim ci, którzy mają trudności adaptacyjne. Dotyczą one szczególnie osób, które nigdy w życiu nie były za granicą. One się po prostu boją. Pominąwszy fakt, że w ich kraju toczy się wojna, jest im tam emocjonalnie lepiej. Są wdzięczne za pomoc, jakiej doświadczają od Polaków, ale sytuacja, w której są od niej uzależnione, nie jest dla nich komfortowa. Ciągną do siebie, gdzie wszystko jest „swoje”.

PRZECZYTAJ TEŻ: 100 dni Gdańsk pomaga Ukrainie. Flaga na Górze Gradowej

Ale Khrystyna Hrukhovska opowiada, że zna przypadki, gdy uchodźcy mieli wszystko: pracę, wygodne mieszkanie, opiekę medyczną, a jednak decydowali się na powrót.

– Nie rozumiem tego. Rozmawiałam, namawiałam, ale nic to nie dało. Była pani, która przyjechała z dwójką dzieci, znalazła pracę. Mówiła: „Zostałabym, mnie się tu podoba, zobaczyłam inne życie. Nie wiem, ile będzie trwać odbudowa kraju po wojnie, nie wiem, czy mam tyle czasu, nie wiem, czy nie szkoda czasu moich dzieci. Co z tego, kiedy mąż – policjant – nie wyobraża sobie wyjazdu do Polski. Nie chce. Nie ściągnę go tutaj”. Wiele rodzin jest tak podzielonych. Jak to połączyć? – pyta Khrystyna. – Niektórzy chcą wracać zaraz po zakończeniu wojny. Ale co będzie, jak zdobędą pracę, sprawdzą się, zyskają stabilność? Czy wrócą? Wydaje mi się, że nie. Człowiek, który teraz mówi, że chce wracać, nie wie, co będzie za dwa miesiące.

Zdaniem Hrukhovskiej, wracać chcą kobiety, które zostawiły tam mężów i nie potrafią sobie tutaj bez nich poradzić.

– Ukraińska mentalność jest z reguły taka, że dom to kobieta zajmująca się rodziną, i mężczyzna, który pracuje. To jest dla nich dom. Myślę, że połowa z tych, którzy tu przyjechali, wróci – podsumowuje Khrystyna Hrukhovska.

Uchodźcy na Pomorzu. Potrzebne są system i… życzliwość

Dla naszych rozmówców nie ulega wątpliwości, że – jeśli chodzi o dalsza pomoc – skończył się czas wolontariuszy i spontanicznych działań. Potrzeba rozwiązań instytucjonalnych i systemowych. Tymczasem, rząd sprawia takie wrażenie, jakby był zadowolony z dotychczasowego efektu politycznego polskiej pomocy dla uchodźców, i nie przejawia dalszego zainteresowania tym tematem.

– Teraz potrzebny jest dobrze zorganizowany system, a pomoc powinna iść albo od samorządów, albo od państwa – stwierdza prof. Marta Koval. – Pomoc, jakiej możemy udzielić uchodźcom jako osoby prywatne i organizacje pozarządowe, jest już bardzo niewielka.

­Nadal potrzebne jest jedzenie z długim terminem przydatności do spożycia. Szczególnie brakuje go w punkcie na Biskupiej Górce prowadzonym przez Fundację Rodzinny Gdańsk (ul. Biskupia 33). Co jakiś czas pojawia się też problem z odzieżą. Ludzie wyjeżdżali w lutym, marcu, kiedy była zima. Nie mieli możliwości zabrania dużej ilości bagaży, więc na początku lata był problem z lżejszymi, letnimi rzeczami.

PRZECZYTAJ TEŻ: Gen. Cieniuch: Gdyby Putin miał użyć broni jądrowej, to prędzej w Polsce niż w Ukrainie

Związek Ukraińców w Polsce regularnie organizuje też zbiórki humanitarne na rzecz ukraińskich żołnierzy. Potrzebne: środki opatrunkowe (bandaże, gazy, opaski uciskowe, gąbki hemostatyczne, całe apteczki – mogą być samochodowe), środki higieny osobistej, męska bielizna i skarpety, maszynki do golenia, konserwy i batony energetyczne, koce, śpiwory. Zebrane rzeczy są przekazywane bezpośrednio na linię frontu.

Oczywiście, można też wspierać finansowo fundacje zajmujące się pomocą. Wiele z nich działa w Polsce, a z ukraińskich Khrystyna Hurkhovska jako sprawdzoną i bardzo skuteczną rekomenduje Prytula Foundation.

– Potrzebna jest też normalna, ludzka życzliwość dla osób, które są zagubione, słabo mówią po polsku. Widząc taką osobę, można, po prostu, podejść, spytać, czy można jakoś pomóc, coś pokazać, wytłumaczyć. Może nie wie, na jakim przystanku wysiąść, może nie wie, jak skasować bilet. Nawet jeśli ktoś nie mówi po polsku, to jeśli mówi się wolno, po kilku razach na pewno nas zrozumie – zachęca prof. Marta Koval


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama