Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Wysportowane ciało to nie wszystko. Tańczy się głową, a może nawet sercem

Świadomość, że to może być mój ostatni raz na scenie, wraca z każdym rokiem. Planowałem nawet, że gdybym musiał zrezygnować z tańca, zostałbym garderobianym, rekwizytorem... – mówi Filip Michalak, tancerz Opery Bałtyckiej, odtwórca głównej roli w widowisku baletowym „Fantazja i Fortuna”.
„Body master/Sarabande/Falling Angels”
Filip Michalak w „Body master/Sarabande/Falling Angels”, Opera Bałtycka, 2014

Autor: Krzysztof Mystkowski | KFP

Jest pan na scenie 27 lat…

Idę na rekord! (śmiech)

Jak to się zaczęło?

Po szkole baletowej trafiłem na krótko do zespołu Opera Nova w Bydgoszczy, ale szybko wróciłem do Gdańska. Pech, bo w Operze Bałtyckiej nie było wtedy wolnych etatów. Ale ja nie miałem innego pomysłu na siebie. Co mógłbym robić? Potrafiłem tylko tańczyć. Więc czekałem. Przychodziłem codziennie, stałem za kulisami, obserwowałem próby, tancerzy… Pozwolono mi nawet korzystać z sali ćwiczeń.

I oto któregoś dnia przyjeżdża tu dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie Emil Wesołowski. Ma wystawić „Romea i Julię” Prokofiewa. Układa obsadę, ale brakuje mu kogoś do roli Merkucja. Podszedł do mnie: 

– A pan? Co pan tu robi? 

– Ja? Szukam pracy – odparłem. – Ale etatów nie ma…

Wyszedł, po chwili wrócił, z umową dla mnie. I tak to się zaczęło…

„Burza”
„Burza”, Opera Bałtycka, 2014 (fot. Krzysztof Mystkowski | KFP)

Spektakularny debiut!

Debiut to raczej marynarskie tańce w trzeciej klasie szkoły baletowej. (śmiech) Uwielbiałem!

Skąd ten taniec w pana życiu?

Od razu zastrzegam, że nie fascynował mnie Barysznikow, raczej MC Hamer, Michael Jackson (śmiech). Naśladowałem ich. Do głowy mi nie przyszło, że mógłbym tańczyć w balecie! Ale pewnego dnia ogłoszono nabór do szkoły baletowej i rodzice po prostu mnie tam zaprowadzili. Nie sprzeciwiałem się, choć długo nie byłem świadomy tej decyzji. Mechanicznie wykonywałem polecenia, zadane ćwiczenia. Z czasem zacząłem baczniej przyglądać się rówieśnikom. Obserwowałem, jak trzymają głowę, jaką przyjmują postawę. Spodobało mi się. Zaimponowało nawet. Dopiero wtedy zrozumiałem, że nie o technikę tu chodzi, że niezbędne są emocje. 

Przełom?

To ostatni czas w szkole baletowej – już wiem na pewno, że wysportowane ciało, to nie wszystko. Tańczy się głową, a może nawet sercem. Późniejsze dziewięć lat pracy z choreografką Izadorą Weiss w Operze Bałtyckiej sprawiło, że jestem dziś tym, kim jestem. To maksimum moich możliwości. Dla mnie były to najcięższe lata pracy, dużo zdrowia poświęciłem, by osiągnąć poziom, na jakim mi zależało. Wtedy pokochałem taniec współczesny. Całym sobą. 

Klasykę lubię oglądać, ale żeby mnie zachwyciła, musi być idealna, na sto procent. Sam w tańcu klasycznym nigdy nie czułem się wystarczająco dobry, właśnie dlatego, że nie jestem idealny.

„Clash/Fun/Light”
„Clash/Fun/Light”, Opera Bałtycka, 2014 (fot. S. Ćwikła)

Mistrzowie?

Zostałem przy MC Hamerze… (śmiech). Lubię uczyć się od młodszych. Każdy wnosi na scenę coś nowego. A ja jestem już starym tancerzem. Mam 46 lat! Dla tancerza to bardzo dużo. Uchwałą Senatu, mogę już iść na emeryturę. Ale nie chcę!

Nie chce pan?

Są dwa powody. Pierwszy: tańczę prawie trzy dekady, co innego miałbym robić? Drugi: uwielbiam tańczyć! Mając tyle lat, musiałem nauczyć się, kiedy odpuścić. Znam dobrze swoje ciało, wiem, w jakiej sytuacji trzeba mocniej przycisnąć, a kiedy zwolnić. Kondycja niby ta sama, co kiedyś, jednak częściej zdarzają się urazy. Tu bark zaboli, tu coś w plecach strzyknie, tu w kolanie zatrzeszczy, ale gdy wchodzę na scenę, to adrenalina działa cuda.

Mój rówieśnik ze szkoły baletowej, kolega z jednej ławki, najlepszy przyjaciel, wciąż jest solistą w Opera Nova w Bydgoszczy. Formę naprawdę można utrzymać. Trzeba tylko wiedzieć, jak sterować ciałem. Świadomość ciała jest ważna, a moje ciało mnie słucha. Siłownia, drążki, akrobatyka – trzeba ćwiczyć systematycznie. Akrobatyka to jest coś dla mnie. Stanie na rękach albo robienie flagi…

Co to znaczy robić flagę?

Flaga jest wtedy, gdy tancerz ułoży swoje ciało prostopadle do pionowego drążka. Przyznam, że dziś po zrobieniu czegoś takiego wszystko boli przez kilka dni. (śmiech) Ale wraz z upływem lat, bardziej niż forma, dręczy mnie coś innego, im człowiek jest starszy, tym bardziej się boi. Jako mały chłopak łaziłem po drzewach na okrągło, wdrapywałem się wszędzie, żadna wysokość nie była straszna. Teraz, gdy spojrzę z wysokiego piętra, nie czuję się za ciekawie... Salto do tyłu? Kiedyś – bez zastanowienia, odważnie. Teraz muszę przemyśleć sprawę.

Boi się pan kontuzji?

Taniec to jest mój chleb. Na szczęście, moje ciało regeneruje się szybko. Po kontuzji szybko wracam do pracy, nawet gdy nie do końca czuję się zdrowy. Ale, mówię sobie, przecież człowiek wciąż żyje z jakimś bólem. Pamiętam, jak podczas prób, wykonując obroty w powietrzu, zwichnąłem kręgosłup. W takich sytuacjach najczęstsze urazy, jak wiadomo, dotyczą kręgów szyjnych albo krzyżowych. Najrzadziej ucierpi odcinek piersiowy. Ja skręciłem... piersiowy. Czułem długo ten ból, ale gdy tylko odzyskałem siły w nogach, wróciłem na scenę. Miałem czterdziestkę. Niesamowite, że moi koledzy ze sceny to dwudziestoparolatkowie.

„Don Kichot”
„Don Kichot”, Opera Bałtycka, 2022 (fot. Krzysztof Mystkowski | KFP)

Ale to pana widać. Czuje się pan spełniony?

Tak, ale nie na tyle, by zejść ze sceny. Każdy kolejny rok wnosi coś nowego, dopełnia mnie. 

Marzyłem o Merkucju i spełniło się. Wiele jednak nie mogę oczekiwać, jestem dość niski, charakterystyczny, żaden tam ze mnie amant. Jednak staram się, by w każdym moim technicznym zagraniu były emocje. Tej świadomości uczę też na zajęciach z klasyki baletu. Dodatkowa praca pomaga realizować dość kosztowne hobby. 

Czyli?

Płyty winylowe. Dobry sprzęt, ale też starej klasy. Muzyka wszelka, od Jacksona po klasykę. Yello, Keith Jarrett... Inna pasja to stare samochody. Pierwszy kupiłem lata temu – Renault 30 z 1983 roku, to typ rządowych aut francuskich. Często się psuje, części nie ma. Rzadko jeżdżę, tylko na zloty takich jak ja, pasjonatów. Drugi to Saab z 1993 roku. Spotykamy się w małej grupie kolekcjonerów.

Wiedzą, że jest pan wziętym tancerzem?

Wiedzą, że „to jest ten gość, który ma Renault 30, a takiego nikt nie ma”. (śmiech)

Kogo uczy pan tańczyć, by zarobić na winyle?

Panie. Są pełne entuzjazmu, panowie jakoś się nie garną, a dzieci szybko się nudzą. Panie mają pasję. Jedna z nich jest po sześćdziesiątce, każde ćwiczenie ją zachwyca. Niesamowicie zaangażowana! Od kilku lat szkolę też tancerzy łyżwiarstwa figurowego.

„Fortuna i Fantazja”
„Fortuna i Fantazja”, Opera Bałtycka, 2025  (fot. Krzyztof Mystkowski | KFP)

Pana syn też uczy się tańca?

W ogóle nie chciał o tym słyszeć. A geny przecież dostał po rodzicach piękne... Kończy mechatronikę w Conradinum. A zatem, nawet nie próbowałem go namawiać. 

– Tato, nie lubię baletu… – słyszymy to na okrągło. 

Może to się zmieni za kilka lat, tylko że za kilka lat już nie zobaczy ojca na scenie. Jestem bardzo wdzięczny szefostwu opery, że wciąż mogę tańczyć. 

Przed panem główna rola w spektaklu baletowym „Fantazja i Fortuna”. 

Świadomość, że to – z racji wieku – może być ostatni raz, wraca z każdym rokiem. Kilka lat temu ten niepokój był większy, bo do emerytury było jeszcze kilka lat. Planowałem nawet, że gdybym musiał zrezygnować z tańca, zostałbym garderobianym, rekwizytorem, byleby pracować blisko teatru. Szef baletu wybił mi to z głowy. Jeśli już, to raczej widziałby mnie w roli nauczyciela tańca. To miła perspektywa, ale mimo wszystko, byłem przygotowany na to, że mogą przecież zmienić się okoliczności, dyrekcja, która nie będzie chciała współpracować. Potrzebowałem jakiegoś zabezpieczenia. Teraz ze świadomością, iż w razie czego mogę przejść na emeryturę, jest mi lżej, że nie zostanę na lodzie.

Jak nauczyć emocji w tańcu? Pan to potrafi. Został pan wyróżniony „za świetny warsztat aktorski i pełnię energii scenicznej w spektaklu baletowym Ludwiga Minkusa „Don Kichot”” Nagrodą Teatralną Marszałka Województwa Pomorskiego.

Młodym tłumaczę: Warto wyobrazić sobie, że – przytulając tancerkę w tańcu – obejmuję swoją ukochaną, największą miłość. Wtedy to wyobrażenie natychmiast manifestuje się w ciele. To są, między innymi, te sceniczne emocje. 

Pamięta pan film „Billy Eliot”? Opowiada historię 11-letniego chłopca wychowującego się w latach 80. w rodzinie górniczej na prowincji Wielkiej Brytanii. Marzy o tym, by tańczyć w balecie. Nie ma łatwo... 

Uwielbiam ten film! Ja też wychowałem się w niebezpiecznej dzielnicy. W Nowym Porcie. Mieszkałem tam do 17. roku życia. Dziś myślę sobie, że może szkoła baletowa uchroniła mnie przed losem, jaki spotkał wielu moich kolegów z podwórka? Moi koledzy… Niektórzy siedzą w wiezieniu, inni nie żyją. Z tym moim baletem też wtedy nie miałem łatwo, wyzwiskom nie było końca… (śmiech)

To był też czas, gdy rodzice kupili mi rolki. Miały jeszcze kauczukowe kółeczka... Szybko nauczyłem się przeplatanki, zjeżdżałem ze schodów. Popisywałem się pod śmietnikiem. Niezły byłem! Niosła mnie niebywała energia! Ciekawe, co byłoby dziś ze mną, gdyby nie taniec. Uratował mnie.

Żona chodzi na wszystkie pana spektakle?

Zazwyczaj stoi za kulisami. Pracuje jako garderobiana. Skończyła karierę baletową, gdy przyszedł na to czas. A tańczyła na gdańskiej scenie trzydzieści lat! Gdy ją zobaczyłem w tańcu pierwszy raz, zakochałem się…


Filipa Michalaka zobaczymy w widowisku baletowym „Fantazja i Fortuna”. Premiera w Operze Bałtyckiej w piątek, 16 maja.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
ReklamaZiaja włosy rosinna pielęgnacja