Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Plaga ataków na lekarzy i ratowników. Nawet 350 tysięcy razy rocznie! Jak skutecznie chronić medyków?

Ratownicy medyczni w Polsce rocznie realizują około 3,5 miliona interwencji. Szacuje się, że w 10–15 proc. przypadków dochodzi do agresji wobec medyków, co przekłada się na około 350 tysięcy incydentów rocznie. Jak zapewnić bezpieczeństwo tym, którzy niejednokrotnie ratują nam życie?
Plaga ataków na lekarzy i ratowników. Nawet 350 tysięcy razy rocznie! Jak skutecznie chronić medyków?
W Polsce dochodzi do około 350 tysięcy ataków na medyków rocznie. Jak zapewnić bezpieczeństwo tym, którzy niejednokrotnie ratują nam życie?

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

30 kwietnia, Łuków (woj. lubelskie) pobicie dwóch ratowników medycznych przez męża i syna pacjentki. 1 maja, Pruszków pacjent powalił pielęgniarkę, a gdy ta leżała, zaczął okładać ją pięściami. 2 maja Kraków, pacjent SOR pod wpływem alkoholu uderzył lekarza i żołnierza. 3 maja, Gdynia, pijana kobieta przywieziona na oddział ratunkowy zaatakowała ordynatora, lekarkę oraz ratowniczkę medyczną. 6 maja, Sokółki (woj. podlaskie), 33-latek na oddziale ratunkowym zaatakował ratownika medycznego i groził mu śmiercią. 

To wszystko wydarzyło się już po tym, jak we wtorek 29 kwietnia Polską wstrząsnęła informacja o śmierci dr. Tomasza Soleckiego z krakowskiego szpitala uniwersyteckiego, zamordowanego przez pacjenta uzbrojonego w nóż rzeźnicki. Od dawna mówi się, że przemoc wobec medyków jest na porządku dziennym. Czy i kiedy uda się ja ukrócić?

CZYTAJ TEŻ: Lekarze chcą rejestru agresywnych pacjentów. Będą zmiany po fali ataków na medyków?

Ratownik: Zaczyna się od rozmowy z dyspozytorem

Łukasz Wrycz-Rekowski z Miejskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gdyni na wstępie rozmowy zaznacza, że należy sprecyzować co rozumie się pod pojęciem „agresja wobec medyków”.

- Bo jeżeli myślimy tylko o przemocy fizycznej, to ta skala nie jest aż tak duża. Natomiast agresja to też jest sposób rozmowy, dobieranie określonych słów, wywieranie przez pacjentów bądź ich krewnych presji na medykach, żeby osiągnąć jakiś cel. I takie przypadki są na porządku dziennym – zaznacza.

Najczęściej zaczyna się już od rozmowy z dyspozytorem medycznym, kiedy to zgłaszający próbują wymusić, żeby przysłać karetkę. Albo żeby przyjechała określona karetka, na przykład nie tylko z ratownikami, ale z lekarzem. Dzwoniący domagają się też by pacjent trafił do wskazanej przez nich placówki. 

– Bardzo często pacjenci sami na internetowych forach wymieniają się doświadczeniami, że krzyk i straszenie personelu medycznego powoduje osiągnięcie korzyści, jak na przykład szybsze przyjęcie w oddziale ratunkowym, czy przyjęcie na oddział szpitalny – skarży się Łukasz Wrycz-Rekowski.

Taka strategia faktycznie okazuje się skuteczna. Gdyński ratownik przyznaje, że niejednokrotnie medycy po prostu nie chcą z takimi pacjentami dyskutować i dla świętego spokoju szybciej ich „załatwiają” tych, którzy są pobudzeni czy wulgarni. A to, niestety, powoduje błędne koło, bo agresywny pacjent ma wrażenie, że dzięki swojemu zachowaniu udało mu się osiągnąć cel. 

Ratownicy nie są szkoleni jak sobie radzić w trudnych sytuacjach. Bardzo często personel medyczny po prostu odpowiada tym samym, co otrzymuje. A więc zdarzają się też agresywne zachowania werbalne ze strony ratowników w reakcji na takie takie samo zachowanie pacjentów. 

– Nie ukrywam, że tak jest, ale nie jest to codzienność. Raczej dochodzi do tego wtedy, kiedy już personelowi medycznemu naprawdę puszczają nerwy. Proszę się się zastanowić, jak długo pan wytrzymałby ciągłe obelżywe uwagi kierowane pod swoim adresem? Każdy z nas ma jakieś swoje granice.

Innym powodem agresywnych i wulgarnych zachowań jest alkohol i różnego rodzaju inne środki psychoaktywne, które przyjmują pacjenci. 

– One wyzwalają w nich bardzo niekorzystne emocje. Uruchamiają „syndrom nieśmiertelności”. Takie osoby, z jednej strony, są bardziej skore do ryzykownych zachowań i to często spowoduje, że się spotykamy ze sobą. Z drugiej zaś wyzwalają w nich zachowania, które tłumią w sobie, gdy są trzeźwe – mówi ratownik.

Do obrony, póki co, jedynie ręce

Polacy często nie rozumieją, w jaki sposób działa system ratownictwa medycznego w Polsce, co najlepiej widać na przykładzie triażu szpitalnego, a więc wstępnego badania określającego ile czasu pacjent może oczekiwać na badanie przez lekarza. Wielu pacjentom wydaje się, że to jest całkowity czas, jaki spędzą w szpitalu i nieporozumienie gotowe. 

Łukasz Wrycz-Rekowski prowadzi profil w mediach społecznościowych pogotowia ratunkowego w Gdyni, gdzie stara się komunikować z mieszkańcami, mówić im, jak ten system wygląda, tłumaczyć, czego mogą się spodziewać, gdy przybędą ratownicy, jak się przygotować na pobyt w oddziale ratunkowym, i tak dalej. To jednak nie rozwiąże wszystkich problemów. Może przydałaby się jakaś akcja społeczna? 

– Wielu ludzi, którzy pracują w ratownictwie medycznym, nie traktuje tego tylko jako pracy. Ratownictwo jest dla nich życiem. Interesują się nim nie tylko w sferze zawodowej, ale też hobbystycznej. I my naprawdę chcemy pomóc ludziom, ale uważam, że jeżeli nasze bezpieczeństwo jest zagrożone, to z całą stanowczością trzeba się bronić.

A do obrony medycy mają, póki co, jedynie ręce. Tymczasem marzy im się możliwość użycia środków obezwładniających, takich jak na przykład plastikowe kajdanki. Tak unieruchomionemu pacjentowi można by móc dalej udzielać pomocy, bez narażania się na ryzyko.

– Cały czas odbywają się spotkania Krajowej Izby Ratowników Medycznych z Ministerstwem Zdrowia, tak żeby procedować zmiany w prawie, które pozwolą lepiej chronić medyków. Wszystko to jednak trwa zbyt długo – uważa Łukasz Wrycz-Rekowski. – Tymczasem wszelkiego rodzaju działania doraźne, takie jak kursy samoobrony, czy rozmowy z psychologiem, zależą wyłącznie od lokalnej inicjatywy dysponentów, a nie zapewnia ich ministerstwo. 

Walka z pijakami – normalny element pracy

Dr Andrzej Babicki, chirurg ze Szpitala MSWiA w Gdańsku od wielu lat nie pracuje już „na pierwszej linii”, chętnie za to dzieli się opowieściami z początków swojej lekarskiej kariery, kiedy to na przełomie lat 80. i 90. dyżurował w nieistniejącym już dziś szpitalu na Łąkowej.

– Tłukliśmy się wtedy z pacjentami, raz miałem nawet przyłożony pistolet do głowy. Ale wtedy podchodziliśmy do tego inaczej. Różne rzeczy się działy. Żeby pijani pacjenci nie uciekali z SOR zabieraliśmy im buty. Trafiłem przez to nawet do sądu, bo pacjent mi uciekł, a potem oskarżył mnie, że go nie przypilnowałem, kiedy on w rzekomym szoku oddalił się boso w zimie i mógł sobie odmrozić nogi. Zaproponowałem wtedy sędzinie, żeby przyszła na ostry dyżur i sama spróbowała zapanować nad tym towarzystwem, które tam nam przywożono. 

Walki z pijakami były – jak to określa dr Babicki – normalnym elementem pracy, walką o przetrwanie: albo my albo oni. 

– Jeden z kolegów powalił agresywnego pacjenta i już miał wyprowadzić ostatni cios, ale zamarł z uniesioną pięścią, kiedy zorientował się, że wszystko to dzieje na oczach grupy przerażonych tym widokiem studentów, którzy w ten sposób pobrali dodatkową lekcję życia. Dziś brzmi to może nieprawdopodobnie, ale takie były wówczas realia. Nie mówiło się o prawach pacjenta, a my nie mogliśmy dopuścić, żeby pijacy nas zdominowali. Siła była jedynym argumentem, jaki na nich działał.

To jest po prostu jakiś dziki kraj

Lek. n. med. Antoni Urbanowicz z ratownictwem medycznym związany jest od 30 lat. Najpierw pracował w Akademii Medycznej (obecnie GUMed), a później w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym.

– Kiedy zacząłem w latach 90. jeździłem do dzielnic o złej reputacji, typu Orunia i nie pamiętam tam sytuacji, by było jakieś zagrożenie – wspomina. – Zespoły ratownictwa medycznego cieszyły się wtedy szacunkiem u mieszkających tam, różnej mentalności, ludzi. Jak „doktor” przyjeżdżał i mówił, co trzeba zrobić, słuchano go i był zawsze spokój. Nie było żadnej agresji. To się zaczęło bardzo zmieniać w ostatnich 10 latach. Zaczęło się lekceważenie lekarzy.

Antoni Urbanowicz wiąże to z rozwojem mediów społecznościowych, co pociągnęło za sobą internetowy hejt.

– Z tym zjawiskiem nikt nie walczy, bo wszystkim, łącznie z politykami, to pasuje – denerwuje się gdański lekarz. – To obrzydliwe. Nawet po śmierci tego dr. Soleckiego z Krakowa widziałem w internecie wpisy, że właściwie to dobrze się stało. Jeśli państwo, które jest odpowiedzialne za bezpieczeństwo obywateli, na takie rzeczy nie reaguje, to nie ma co się dziwić, że jest agresja, bo jest na nią przyzwolenie. 

ZOBACZ TEŻ: Tysiące ataków na ratowników medycznych. Będą surowsze kary

Pytany o sposoby przeciwdziałania temu zjawisku Antoni Urbanowicz wyraża przekonanie, że na edukację społeczeństwa jest już za późno. Zniknęło zaufanie, zniknęły autorytety. Każdy może powiedzieć o każdym dowolne kłamstwo i nic mu nie grozi. Zdaniem lekarza jedynym skutecznym rozwiązaniem byłaby nieuchronność kary dla sprawców, co – niestety – jest piętą achillesową naszego wymiaru sprawiedliwości. 

– Tymczasem policjanci, jeśli nawet są na miejscu zdarzenia, na takie wybryki pijanych, czy naćpanych pacjentów, reagują pytaniem: „a co mam zrobić?”. Zetknąłem się z przypadkiem, gdy do zaatakowanego na dyżurze lekarza wezwany policjant powiedział, że musi złożyć zeznania na komisariacie. No jak może lekarz składać zeznania, skoro jest na dyżurze? Nie słyszałem zresztą o żadnej takiej sprawie, która by się skończyła jakimś znaczącym wyrokiem, bo te kary po 500 złotych to jest jakiś śmiech po prostu – mówi poirytowany medyk i przywołuje niedawny przykład najazdu Grzegorza Brauna na szpital w Oleśnicy. – I ja słyszę, że policja nie wie, co ma zrobić! No ludzie, jeżeli ktoś postronny wchodzi do szpitala i blokuje drzwi lekarzowi, a policja nie potrafi skutecznie zareagować, to dla mnie to jest po prostu jakiś dziki kraj.

Znieważenie za przynależność do grupy zawodowej?

W resorcie zdrowia obiecywało zakup kamizelek nożoodpornych dla zespołów ratownictwa medycznego, organizację szkoleń z samoobrony prowadzonych przez policję, wsparcie psychologiczne, a także przeprowadzenie kampanii edukacyjnej promującej szacunek dla ratowników medycznych. Na razie nic z tego nie zostało zrealizowane.

Po tym, jak w styczniu w Siedlcach doszło do zabójstwa ratownika medycznego w Ministerstwie Zdrowia powołano zespół ds. poprawy bezpieczeństwa ratowników. Po zabójstwie doktora Soleckiego do jego prac doproszono także przedstawicieli lekarzy. 

Najważniejszy, a zarazem najbardziej kontrowersyjny ze zgłoszonych w zespole postulatów to utworzenie „Rejestru agresji w ochronie zdrowia”. Umieszczano by w nim nazwiska agresywnych pacjentów, tak by przy rejestracji system mógł ostrzec personel. Po określonym okresie (np. dwóch lat) bez incydentów, nazwisko pacjenta byłoby wykreślane z rejestru. Pojawił się też jeszcze dalej idący postulat, dopuszczający możliwość odmowy leczenia takiego pacjenta, o ile w grę nie wchodzi zagrożenie jego życia. 

Medycy domagają się też realnej ochrony szpitali przez sprawnych i wyszkolonych pracowników, a nie dorabiających sobie emerytów, a także wyposażenia szpitali w bramki z wykrywaczami metali oraz paralizatory. 

Kolejna kwestia dotyczy hejtu. Lekarze od lat twierdzą, że są hejtowani jako grupa zawodowa. Stąd ich propozycja by rozszerzyć termin „nowa nienawiści”. Miałby on oznaczać nie tylko publiczne znieważenie grupy ludności lub poszczególnej osoby ze względu na jej przynależność narodową, etniczną, rasową czy wyznaniową, ale także przynależność do określonej grupy zawodowej. 

O działaniach na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa w placówkach medycznych w miniony poniedziałek rozmawiali ministrowie zdrowia, sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i administracji oraz komendant główny policji. Jak głosi lakoniczny komunikat na stronie MZ: „Ustalenia ze spotkania zostaną przedstawione premierowi Donaldowi Tuskowi na najbliższym posiedzeniu Rady Ministrów”.

Skala przemocy wobec ratowników

Liczba interwencji i incydentów agresji 

Ratownicy medyczni w Polsce rocznie realizują około 3,5 miliona interwencji. Szacuje się, że w 10–15 proc. przypadków dochodzi do agresji wobec medyków, co przekłada się na około 350 tysięcy incydentów rocznie. 

Rodzaje doświadczanej przemocy 

Według badań przeprowadzonych w 2018 roku przez Uniwersytet Jagielloński: 

  • 96 proc. ratowników medycznych doświadczyło jakiejkolwiek formy agresji w ciągu ostatniego roku.
  • 88 proc. z nich spotkało się z agresją werbalną;
  • 74 proc. doświadczyło aktów wandalizmu;
  • 68 proc. było bezpośrednim obiektem ataku fizycznego ze strony pacjenta lub osób towarzyszących. 

Przemoc w regionach 

  • W Wojewódzkim Pogotowiu Ratunkowym w Katowicach agresja fizyczna wobec ratowników medycznych zdarza się 1–2 razy w miesiącu, natomiast agresja słowna ma miejsce codziennie.
  • W Rejonowym Pogotowiu Ratunkowym w Sosnowcu odnotowuje się kilkanaście do kilkudziesięciu przypadków czynnej agresji fizycznej rocznie, przy czym agresja słowna jest codziennością.
  • Wg badań realizowanych przez Gdański Uniwersytet Medyczny, wśród pracowników Klinicznego Oddziału Ratunkowego 89% personelu doświadczyło agresji słownej, 67% agresji fizycznej. 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama