Kibice w Gdańsku nie mogli wymarzyć sobie bardziej atrakcyjnego otwarcia sezonu na Polsat Plus Arenie. Nad morze przyjechał mistrz kraju, Lech Poznań. Mistrz, który w pierwszej kolejce nie popisał się, przegrywając u siebie 1:4 z Cracovią. Ale chwilę później w eliminacjach do Ligi Mistrzów zapakował rywalom siedem bramek. Forma zatem nierówna, ale to wciąż poważny rywal.
Lechiści również nie zachwycili na inaugurację. W Zabrzu drużyna nie wyglądała najlepiej. Obudziła się dopiero w końcówce, kiedy było już za późno na odwrócenie wyniku. Ostatecznie Górnik wygrał 2:1, głównie za sprawą słabej gry gdańszczan w obronie.
Obie drużyny miały zatem o co walczyć i co udowadniać. Zwłaszcza Lechia, która wciąż jest pięć punktów pod kreską.
PRZECZYTAJ: Pierwsze domowe mecze Arki i Lechii. Czas na rehabilitację po porażkach
Pierwsza połowa – chaos i Bobcek show
Lechia zaczęła z animuszem, ale brakowało konkretów. Królowały przede wszystkim podania o tempo za późno albo za późny start do piłki. Lech spokojnie czekał aż gdańszczanie trochę zmęczą się tą intensywnością i kiedy był przy piłce, raczej starał się przejąć kontrolę nad spotkaniem niż atakować.
Do głosu poznaniacy zaczęli dochodzić w okolicach 10. minuty i od razu wywalczyli rzut karny. Kompletnie nieodpowiedzialne zachowanie Ivana Zhelizki, który ciągnął rywala za koszulkę przy rzucie rożnym. Szczęśliwie dla Ukraińca strzał z jedenastu metrów obronił Szymon Weirauch, ale też trzeba przyznać, że Ishak fatalnie uderzył z wapna. Niemniej - Lech robił się coraz groźniejszy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Lechia Gdańsk bez punktów na inaugurację Ekstraklasy w Zabrzu. Porażka z Górnikiem
Lechiści przypominali trochę jeźdźców bez głowy. Byli zmotywowani, bardzo chcieli wyjść na prowadzenie, ale chęci nie szły w parze z jakością. „Kolejorz” natomiast co akcja, to smród pod gdańską bramką. Na szczęście, golkiper gospodarzy był w sobotni wieczór w bardzo dobrej dyspozycji.

W 20. minucie biało-zieloni mieli pierwszą „setkę”. Bobcek do Viunnyka, ten huknął na bramkę, ale piłkę szczęśliwie obronił Mrozek. Dwie minuty później gdańszczanie w końcu dopięli swego. Znów sporo przypadku – tu złe podanie, tam rykoszet, piłka ostatecznie jednak trafiła do Bobceka, który w sytuacji sam na sam nie dał szans bramkarzowi gości.
Lechowi od tego momentu mecz zaczął się sypać. Ciągłe głupie straty w środku pola i niedokładne podania powodowały, że Lechia mogła albo wyprowadzać groźne ataki albo dłużej utrzymać się przy piłce. W 27. minucie na listę strzelców ponownie mógł wpisać się Bobcek, ale po jego sytuacyjnym strzale piłkę na poprzeczkę sparował Mrozek. To była kolejna akcja, która definiowała ten chaotyczny mecz – rządził nim przede wszystkim przypadek.
PRZECZYTAJ TEŻ: Nieudana inauguracja. Arka Gdynia przegrała na starcie w Lublinie
Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. Podanie wszerz boiska od Bobceka do Sezonienki, młodzieżowiec puścił Słowaka w uliczkę, a ten idealnie wykończył akcję. W 30. minucie było już 2:0 dla biało-zielonych. „Kolejorz” od straty pierwszej bramki nie przypominał lokomotywy. To była ledwo tocząca się drezyna. Poznaniacy otrząsnęli się chwilę przed przerwą, pokazując momentami sporo jakości, ale szczęśliwie dla Lechii nie potrafili znaleźć drogi do bramki Weiraucha.
W drugiej połowie lokomotywa ruszyła pełną parą
Początek drugiej odsłony to pokaz siły Lecha. Już w 48. minucie złapał kontakt. Kapitalne uderzenie Thordarsona i Weirauch był bez szans. Widać było, że na boisko wyszła zupełnie inna drużyna. Konkretna, poukładana taktycznie, dokładna, ale przede wszystkim groźna. W szatni musiało paść wiele mocnych słów, ponieważ pierwsze minuty drugiej połowy to była różnica klas.

Lechia kompletnie nie mogła się odnaleźć. Tak, jak chaos w pierwszej części działał na jej korzyść, tak kiedy przyszło faktycznie grać w piłkę, już tak łatwo nie było. Po dziesięciu minutach był już remis. W 56. minucie Szymczak wstrzelił piłkę na piąty metr, Weirauch popełnił błąd i piłka po jego rękach wpadła do siatki. Cała drużyna biało-zielonych była po prostu koszmarna. Jakby wyszli z szatni przekonani, że jest już po meczu. Zemściło się to momentalnie, a poznańska lokomotywa zaczynała się rozpędzać.

Gdańszczanie oczywiście próbowali uspokoić emocje i wrócić do meczu. Najlepiej im to wychodziło, kiedy zaczynali grać szybciej, w tempie. Wtedy była szansa na zaskoczenie mistrzów Polski. Ci jednak dobrze się bronili i wracali do grania swojego futbolu. Podopieczni Nielsa Frederiksena byli po prostu opanowani i doskonale wiedzieli, co chcą osiągnąć.
No i osiągnęli. 64. minuta, zamieszanie po rzucie rożnym, piłka ostatecznie trafiła do Jagiełły, który oddał sytuacyjny strzał z powietrza, piłka trafiła jeszcze w plecy Skrzypczaka i zatrzepotała w siatce. To już nie była drezyna. To była lokomotywa, która pędziła z pełną parą. John Carver miał o czym myśleć, ponieważ jego zespół przestał stanowić jakiekolwiek zagrożenie pod bramką Mrozka.
A „Kolejorz” pędził dalej. W 70. minucie kolejny rzut rożny, kolejne krycie na radar lechistów i po raz czwarty trzeba było wyciągać piłkę z bramki. Na listę strzelców wpisał się kapitan Lecha, Mikael Ishak. Biało-zieloni wyglądali beznadziejnie – już bez pomysłu i bez chęci. Przez niemal całą drugą połowę nie stworzyli ani jednej groźnej sytuacji.
Udało się dopiero na trzy minuty przed końcem. Druga piłka zgarnięta przez Zhelizkę, który idealnie dograł na głowę Bobceka. Słowak kompletując w ten sposób hat-tricka, podłączył też Lechię do tlenu. Wciąż była nadzieja na korzystny wynik.
Przebudzenie, podobnie jak w pierwszej kolejce, przyszło jednak za późno. W 91. minucie Zhelizko, a później w 95. Diachuk mieli szansę na doprowadzenie do remisu, ale minimalnie chybili. Lech zrobił swoje – zagrał pół godziny jak mistrz i to wystarczyło, żeby wywieźć z Gdańska komplet punktów.
Lechia ma problem i wiele pracy przed sobą. Mamy środek lata, a tu ciągle mróz - minus pięć. Jeśli biało-zieloni chcą mieć spokojny sezon, muszą jak najszybciej odrobić te straty. Punktów trzeba szukać ze słabszymi rywalami.
Lechia Gdańsk - Lech Poznań 3:4
Bramki: Bobcek (22', 30', 87') – Thordarson (48'), Weirauch (56' – sam.), Skrzypczak (64'), Ishak (70').
























Napisz komentarz
Komentarze